Imię: Javierr
Nazwisko: Wayne
Wiek: w przeliczeniu na ludzkie... to będzie około 20
Rasa: Banshae
Pochodzenie: - Podróżnik?
Profesja/ranga: Kapelusznik
Wygląd: Ciężko określić wygląd osoby zmiennokształtnej. Z elementów stałych jednak, Javierr jest młodo wyglądającym, szczupłym i średnio zbudowanym facetem, nie przesadnie wysokim. Najlepiej czuje się w ciężkich butach na klamry oraz zwykłych, prostych spodniach i wiązanych koszulach. Nieodłącznym elementem wyposażenia jest jego kapelusz - równie zmiennokształtny, co on.
Broń: zmienna - różne rzeczy potrafi wyciągnąć z kapelusza
za każdym razem jednak jest to zwykła broń biała bez żadnych magicznych wspomagaczy.
Charakter: Javierr jest przede wszystkim nieprzewidywalny. Ciężko mi precyzyjnie określić jego charakter, ale generalnie cechuje go beztroska granicząca z nieodpowiedzialnością i głupotą totalną. Potrafi być wredny i uroczy, zależnie od efektu, jaki chce osiągnąć. Jego cele są różne, bardziej lub mniej pokojowe, za każdym razem jednak równie nieznane i skryte. Stara się wszystko o wszystkich wiedzieć.
Znaki szczególne: On sam jest szczególny. Aczkolwiek, jeśli już mówimy o detalach, to kapelusz i dwa identyczne tatuaże przy nadgarstkach, w kształcie cierniowych obrączek.
Kompan: może się to wydać chore, ale jego kapelusz zamieszkuje królik, Szeol.
Krótka historia:- Kic Kic Kic~
Czuł na sobie wzrok tego dziwnego faceta z szarymi włosami. Spojrzenie jadowicie zielonych oczu kapelusznika podążało za słodkim ogonkiem królika. Podłożył mu kamyczek.
- Jesteś chory… wiesz o tym prawda?
- Ale patrz uważnie! No, Szelciu, sztuczka!
Królik stanął w miejscu i podrapał się za uchem. Jego nosek ruszał się zabawnie w rytm szybkiego, króliczego oddechu. Javierr popchnął go delikatnie.
- Szelciu! Przecież już to ćwiczyliśmy!
Szeol spojrzał na niego, jakby z politowaniem. Staruszek zasyczał, westchnął ciężko. Przysunął sobie krzesło.
- Króliki nie robią sztuczek – oświadczył. – Czy ty w ogóle słuchałeś, o czym mówiłem? Javierr!
- Kic Kic Kic!
Dziwny staruszek trzasnął dłonią o blat stołu, Szeol przestraszył się i zeskoczył z powrotem do kapelusza. Kapelusz zaś, zupełnie pusty, opadł na podłogę. Javierr podążył za nim spojrzeniem, nie przestając się uśmiechać.
- Wiem, że tylko udajesz świra. Wiem, że wiesz, co się wokół ciebie dzieje – mówił powoli staruszek. – Wiem, że potrafisz rzetelnie odpowiedzieć na moje pytania. Badania były doskonałe. Z twoim umysłem jest wszystko w porządku.
Spojrzenie jadowicie zielonych oczu błyskawicznie przeniosło się na zasępioną twarz tego śmiesznego profesorka. Kąciki warg kapelusznika opadły lekko, lecz wesoły grymas nie stracił na wartości.
- A rozkujesz mnie? – spytał chrypliwie. Zadzwonił ciężkimi kajdanami.
- Nie licz na to.
- No to czemu miałbym w ogóle z tobą rozmawiać? Dobrze mi tu. Nigdzie mi się nie spieszy. A kiedy będę chciał – w tym miejscu kapelusznik pochylił się lekko. – i tak wyjdę.
- Nie licz na to. Toja.
Te czarne drzwi otworzyły się, a do dwóch mężczyzn w pokoju dołączyła kobieta. Miała na sobie legginsy i krótką skórzaną kurtkę, męską. Krótko ścięte włosy świadczyły o tym, że nie zapracowała sobie na zaufanie profesorka seksapilem, a kompetencją. Musiała być jakiejś silnej rasy, bo wcale nie sprawiło jej wielkich trudności podniesienie rąk więźnia i przypięcia bransolet kajdan do listwy na stole. Krótkie szarpnięcie upewniło go, że nie miał żadnej opcji cofnięcia rąk.
- Pytaliśmy grzecznie. Byliśmy mili i cierpliwi. Ale z tobą nie da się po dobroci. Toja.
Toja przyniosła bardzo dziwne urządzenie. Zacisnęła je na lewym nadgarstku Javierra. Dziwny przycisk sugerował, że zacisk nie był jeszcze ostateczny. Pojawiło się dziwne, palące uczucie w tym miejscu.
- Co to? – spytał ostrożnie.
- Coś, co cię przekona. Toja.
Dziewczyna lekko przełączyła przycisk na urządzeniu. Natomiast Javierr odleciał. Nie wiedział, co się dzieje. Nie rozumiał, czemu ten piekielny ból w ręce wywołuje także równie straszny ból w gardle, dopóki nie dotarło do niego, że krzyczał. Nie mógł w żaden sposób ruszyć ręką, nie mógł jej ratować. Nie mógł sobie w żaden sposób ulżyć. Zupełnie tak, jakby darli z niego skórę.
- Toja.
Klik. Urządzenie poluźniło się, Javierr poleciał do tyłu, opadł słabo na oparcie twardo ciosanego krzesła. Dygotał. Gdy Toja zdjęła urządzenie, jego oczom ukazało się cierniowe koło przy nadgarstku, krwawiące obficie. Krew spłynęła po stole.
Staruszek usiadł na poprzednim miejscu. Tym swoim dziwnym szarym spojrzeniem świdrował oczy Javierra.
- Nie zadawałem ci trudnych pytań – podjął powoli, wyraźnie, jak gdyby mówił do dziecka.
Wdech, wydech, wdech, wydech…
Toja zakładała już urządzenie na drugą rękę.
- Ty jesteś zwykłym Banshae. Nie pytam skąd. Powiedz mi tylko: czym jest Szeol?
Staruszek obracał w dłoniach kapelusz. Tym razem był do brązowy, wielokrotnie zszywany cylinder.
Oczywiście, na pytanie odpowiedziało milczenie i zwalniający oddech. Kapanie krwi na podłogę.
- To nie jest trudne pytanie. Czym-Jest-SZEOL?
- Królikiem…
- Toja.
Klik.